To, co miało być chwilą odpoczynku po długiej trasie, zakończyło się tragedią. 46-letni kierowca ciężarówki z Lubelszczyzny, który zatrzymał się na obowiązkową pauzę pod Zieloną Górą, został brutalnie zagryziony przez psy. Mimo natychmiastowej reakcji i kilkudniowej walki o życie w szpitalu, mężczyzna zmarł.
Kierowca ciężarówki zagryziony przez psy
Według ustaleń lokalnych mediów, kierowca z Puław zatrzymał się w MOP-ie Racula Wschód przy drodze ekspresowej S3 pod Zieloną Górą na obowiązkową pauzę. 46-latek postanowił wykorzystać czas przerwy na krótki spacer po lesie. Jesienna aura sprzyjała zbieraniu grzybów, więc mężczyzna oddalił się nieco od parkingu. W pewnym momencie kierowca ciężarówki natknął się jednak na trzy agresywne psy, które – jak się później okazało – uciekły z pobliskiego terenu strzelnicy. Zwierzęta zaatakowały go bez ostrzeżenia, gryząc po nogach i rękach.
Marcin był bardzo wychłodzony. Psy zdarły z niego ubranie. Porozrywały mu ciało. Dowiedziałam się, że lekarz na izbie przyjęć, jak długo żyje i praktykuje, to nigdy nie widział, żeby człowiek był tak pogryziony – opowiada pani Joanna, partnerka mężczyzny.
Czytaj też: Kierowca ciężarówki zadźgany na parkingu. Tragiczna kłótnia między tirowcami
Mimo odniesionych obrażeń, 46-latek zachował przytomność na tyle długo, by zadzwonić pod numer alarmowy i wezwać pomoc. Kiedy na miejsce przybyły służby, mężczyzna był już w bardzo ciężkim stanie. Jeden z psów został schwytany przez interweniujących funkcjonariuszy, natomiast pozostałe dwa uciekły do lasu. Ranny kierowca został natychmiast przewieziony do szpitala w Zielonej Górze, gdzie przeszedł kilka operacji ratujących życie, w tym ośmiogodzinną, skomplikowaną rekonstrukcję tkanek. Niestety, mimo wysiłków lekarzy, jego organizm nie wytrzymał skutków licznych ran i utraty krwi. Zmarł trzy dni po ataku, na oddziale intensywnej terapii.
Mimo ogromnych starań lekarzy i całego personelu klinicznego oddziału anestezjologii i intensywnej terapii pacjent zmarł – poinformowała Sylwia Malcher-Nowak, rzecznik prasowa zarządu Szpitala Uniwersyteckiego w Zielonej Górze.
Psy już wcześniej stanowiły zagrożenie
Śledczy bardzo szybko ustalili, że psy, które zaatakowały mężczyznę, nie były bezdomne. Zwierzęta pochodziły z terenu sąsiadującej strzelnicy, a ich właścicielem jest mężczyzna prowadzący tam działalność gospodarczą. Co gorsza, nie był to pierwszy przypadek, gdy jego psy stanowiły zagrożenie. Dwa lata wcześniej te same zwierzęta miały pogryźć kobietę spacerującą z dzieckiem w pobliskim lesie. Wtedy tragedii udało się uniknąć tylko dzięki obecności świadków, którzy odparli atak.
Mieszkańcy regionu i kierowcy korzystający z trasy S3 nie kryją oburzenia. Wielu z nich pyta, jak to możliwe, że psy, które już wcześniej zaatakowały człowieka, wciąż mogły swobodnie przebywać na nieodpowiednio zabezpieczonym terenie. Pojawiają się także głosy wzywające do zaostrzenia przepisów dotyczących trzymania zwierząt uznawanych za agresywne lub wykorzystywanych do celów ochronnych.
Marcin jest zawsze uśmiechnięty, zadowolony, szczęśliwy, w dobrym humorze. Taki człowiek. Ma ponad 190 centymetrów wzrostu. Jest bardzo postawny. Ćwiczy, biega, jest wysportowany. Ale jak go aż trzy psy zaatakowały, nie dał im rady… Kto trzyma takie psy? Dlaczego nie były zabezpieczone? – pyta pani Joanna.
Czytaj też: Polska się wyludnia. Przebiliśmy kolejną barierę, a za kilkadziesiąt lat ma nie być połowy z nas
Psy, które zaatakowały mężczyznę, zostały złapane i są na obserwacji. Prokuratura wszczęła postępowanie w sprawie śmierci kierowcy. Na razie nie ujawnia szczegółów śledztwa, zasłaniając się dobrem sprawy. Wiadomo jednak, że śledczy sprawdzają, czy właściciel psów dopełnił obowiązków związanych z ich zabezpieczeniem oraz czy nie doszło do rażącego zaniedbania. Jeśli prokuratura uzna, że mężczyzna ponosi odpowiedzialność za tragedię, może mu grozić nawet do 8 lat więzienia.
Znajdziesz nas w Google NewsKradzież ładunku po rumuńsku. Sam pociął plandekę i udawał ofiarę





